LUBELSKA SPÓŁDZIELNIA
MIESZKANIOWA
Ludzie mieszkali w ruderach, na poddaszach, w suterenach ... Sam mieszkałem w takiej piwnicznej izbie i tak jak inni marzyłem o ludzkim mieszkaniu... Było nas wielu takich ludzi bezdomnych. Postanowiliśmy pomóc sobie i innym. Postanowiliśmy zbudować wspólnym wysiłkiem wiele domów dla wielu ludzi... - Stanisław Kukuryka, założyciel i pierwszy prezes LSM.
Każdy, kto pociągiem dojeżdża do Lublina widzi najpierw siedem wzgórz, na których wznoszą się kolorowe domy Lubelskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Te wzgórza „odkrył” przed laty urbanista dr Romuald Dylewski, autor pierwszego po wojnie planu miasta Lublina, nagrodzonego I nagrodą państwową.
Stanisław Kukuryka napisał 7 października 2009 roku: Chylę czoła przed wybitnym urbanistą Romualdem Dylewskim.
Dr Romuald Dylewski:
Odwzajemniam ten szacunek, bo Stanisław Kukuryka pierwszy zwrócił uwagę na dzielnicę Rury, na 7 wzgórz poprzecinanych jarami, które ja proponowałem jako miejsce pod budowę wielkiego spółdzielczego osiedla mieszkaniowego. Inni uważali, że to teren trudny do zabudowy i byli sceptycznie nastawieni do tego pomysłu. Kukuryka miał intuicję, która mu podpowiadała, że właśnie to jest wymarzone miejsce na dzieło, które zamyślił. To docenili po latach architekci i urbaniści ze słynnego Massachussets Instytute of Technology w Stanach Zjednoczonych i z Politechniki Oxfordzkiej w Wielkiej Brytanii. Przyjechali 20 lat temu, żeby nam pomóc w europeizacji spółdzielczych domów, nazywanych pogardliwie blokowiskami, i ku naszemu zaskoczeniu byli zachwyceni tym, co zobaczyli. Byli zdziwieni, że ludzie mieszkają w parkach.
Lubelską Spółdzielnię Mieszkaniową projektowali najwybitniejsi architekci. Podkreśla się szczególne walory pierwszych osiedli, które są dziełami autorskimi wybitnych polskich architektów. Osiedle Mickiewicza zaprojektował Feliks Haczewski, a osiedle Słowackiego światowej sławy architekt Oskar Hansen. To jest również wielka zasługa Stanisław Kukuryki, który zaprosił najlepszych architektów i pozwolił im na eksperyment oparty o najnowsze wzory architektury światowej. Tu mogli oni swobodnie zrealizować swoje wizje „ludzkiej skali budynków”, „modelu jednostki sąsiedzkiej” czy „miasta linearnego”. W przypadku Oskara Hansena, który był profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, była to realizacja nie tylko nowatorskich pomysłów architektonicznych, ale i wizji artystycznych. To, co stworzyli, było nie tylko nawiązaniem do największych osiągnięć architektury światowej, ale także jej twórczym wzbogaceniem. Mówienie dzisiaj o architekturze blokowisk w przypadku LSM jest obraźliwym nadużyciem i świadectwem braku podstawowej wiedzy o ludziach, którzy tworzyli to wybitne dzieło architektury. Projektowali oni nie tylko architekturę domów, ale także architekturę społeczności. Dlatego tak ważna jest ochrona tego dziedzictwa.
Co dalej ze Słonecznym Wzgórzem
Niedawno Prezydent Lublina powołał specjalny zespół, któremu powierzono zadanie sporządzenia listy dóbr kultury współczesnej, które powinny znaleźć się pod ochroną. Na tej liście LSM znalazła się na pierwszym miejscu. Jej walory urbanistyczne i społeczno-kulturowe uznano za wartość ponadlokalną. Cała struktura mieszkaniowa spółdzielni, złożona z 7 osiedli i centrum oraz bogata zieleń, to unikat na skalę europejską. Ta dzielnica wpisana w tak urozmaicony teren budzi zachwyt specjalistów z całego świata.
Stanisław Chodak, wieloletni przewodniczący Rady Nadzorczej:
Moja żona protokółowała pierwsze spotkania grupy założycielskiej i pierwsze myśli o spółdzielni oraz plany, z którymi mogłem się zapoznać... Na początku były marzenia i wielka niepewność, bo jeszcze powszechne było przekonanie, że to państwo zapewni ludziom mieszkanie. Upłynęło jednak ponad 10 lat od wojny i państwo nie dawało sobie rady z zapewnieniem ludziom dachu nad głową, a przypomnę, że po wojnie sytuacja mieszkaniowa była tragiczna. Wtedy pojawiła się w Lublinie grupa marzycieli, którzy kreślili fantastyczne plany zbudowania własnymi siłami upragnionych mieszkań dla siebie i dla innych. Stanisław Kukuryka był największym, ale i najbardziej upartym fantastą, który wierzył, że właśnie spółdzielczość jest jedyną drogą do zapewnienia mieszkań ludziom bezdomnym, mieszkających w ruderach, na poddaszach, w piwnicznych, zatłoczonych izbach.
Pozwolono tym fantastom na rozpoczęcie dzieła z przekonaniem, że wszystko skończy się po wybudowaniu kilku domów i wprowadzeniu się marzycieli do nowych mieszkań. I zaczął się ruch właśnie na tych wzgórzach, gdzie w cieniu drzew studenci z pobliskiego UMCS przygotowywali się do egzaminów. Mieszkańcy pierwszych domów założyli w pobliżu kilkaset ogrodów działkowych. Byłem wśród nich. Zarówno sąsiedztwo w spółdzielczych domach, jak i praca na działkach zbliżały ludzi. Sąsiedzi zapraszali się nawzajem na słynne parapetówy i uroczystości rodzinne. Wielu ludzi zaczęło wspierać tych, którzy zakładali spółdzielnię, a właśnie o to chodziło Stanisławowi Kukuryce, żeby ludzie zrozumieli, że to jest ich wspólny dom, o który trzeba się wspólnie troszczyć. Tak tworzyła się społeczność spółdzielcza, z którą ówczesne władze zaczęły się liczyć.
Do nowych mieszkań wprowadzały się rodziny wielodzietne i trzeba było pomyśleć nie tylko o żłobkach, przedszkolach, szkołach, ale także o placach gier i zabaw, o boiskach. Powstały środowiskowe drużyny harcerskie, które zapewniały dzieciom i młodzieży możliwość wakacyjnego wypoczynku na obozach oraz spędzania wolnego czasu w klubach, na które spółdzielnia przeznaczała pomieszczenia w piwnicach.
Ludzi zbliżała również wspólna praca przy zalesianiu terenów wokół domów. To była praca dobrowolna i bardzo potrzebna. Powiem więcej, ta wspólna praca tak była modna, że wielu pod swoim drzewkiem zakopywało butelkę z kartkę, na której napisano datę i nazwisko. Takie drzewo było pamiątką, którą po latach pokazywano dzieciom. Również ja posadziłem takie drzewko...
Wtedy też był zwyczaj wspólnego sprzątania, a także wiosennych i jesiennych porządków. Podwórka, alejki osiedlowe, parki i skwery z ławeczkami, place zbaw były miejscem spotkań mieszkańców. Tu przychodziły babcie i mamy z dziećmi, tu wypoczywano po pracy, rozmawiano i plotkowano, tu spotykali się młodzi... Tego nie było w śródmieściu Lublina, to mogło być tylko tu. Właśnie tą społecznością mieszkańców wyróżniała się Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa. To, co miało szybko zgasnąć rozwijało się i ta „zaraza” spółdzielcza zaczęła opanowywać następne wzgórza.
To był wielki sukces Stanisława Kukuryki i tych pasjonatów, których udało mu się skupić wokół siebie. Lubelska Spółdzielnia Mieszkaniowa to było jego dziecko i do końca życia przyjeżdżał tu, aby spotkać się ze swoimi przyjaciółmi, z mieszkańcami. Kiedy był prezesem, ja byłem przewodniczącym Rady Nadzorczej LSM, i to przez kilka kadencji, do czasu, kiedy pracownicy wymiaru sprawiedliwości zostali pozbawieni możliwości działania w radach nadzorczych spółdzielni mieszkaniowych. W Polsce było ponad 700 sędziów i prokuratorów w tych radach. Źle się stało, bo prawnicy są bardzo potrzebni w spółdzielniach, nie tyle zarządom, co mieszkańcom. Ja mieszkam tu od 45 lat. Pamiętam, że mieszkanie w osiedlach LSM było wyróżnieniem i przywilejem, bo tu była nowoczesność. (Józef Sobiecki)